Ruszamy. Jest rześko. Co rusz wyprzedzają nas jakieś dzikie tabuny biegaczy. Że się im tak chce.
W końcu na Malinowie odsłaniają się pierwsze widoki na cel. Marne, bo marne, ale są.
No ciszy i spokoju to dziś tu nie zaznamy. Malinowska Skała oblepiona ludźmi jak słup ogłoszeniowy w trakcie kampanii wyborczej do parlamentu. Zdjęcia nie idzie urobić.
Szybki przeskok przez Kopę Skrzyczeńską, ruch jak na A4, jednak czasem warto przystanąć i zerknąć za siebie. A tam Barania, Magurki Wiślańska i Radziechowska, ładna gra świateł i cieni.
Pod Małym Skrzycznem dzieje się ze mną coś dziwnego. Nie mogę złapać tchu, czuję się po prostu źle. Odnóża dolne zaczynają się dziwnie plątać, zwalniam tempo do minimum, w razie co będzie telefon na 985... Póki co nie mówię nic vidraru. Po kilku minutach dziwne samopoczucie mija, jednak w głowie kłębi się myśl - co to kurwa było???
Nóżka za nóżką i tak oto o 13:15 pada "piątka"
W schronisku z 200 osób i cep(r)elia. Śpiewają jacyś górole, ale śpiewają tak jakby poziom stężenia sięgnął już 2 promili. Zmykamy trochę w stronę Lipowej żeby było ciszej. Jakbym szukał hałasu i zgiełku, to pojechałbym na wycieczkę do jakiejś huty. Żarełko, piwko zdobywców i dwugodzinny chillout na jeszcze nie do końca zrudziałych trawach.
Krótko mówiąc - Skrzyczne robi na mnie przygnębiające wrażenie. Dzieci, psy i śmieci. I crossy lub enduro. Nigdy nie potrafiłem rozróżnić.
Czas zebrać dupska z tego festiwalu kiczu i komercji. Schodzimy do Buczkowic. Idę tędy pierwszy raz i tak po prawdzie zaczyna mnie się podobać dopiero gdy wchodzimy na zielony/czerwony. Pokazują się widoki na Mały, Kotlinę Żywiecką z nieśmiertelnym kominem Tesco, przerażającą górę Grojec...
Na Karmance przechodzimy przez fajne skalne skurczybyki, które postanowiły zalec dokładnie na szlaku.
A dalej już lasem, coraz niżej...
W Buczkowicach szybkie zakupy w markecie (fajki, bułka i 100 ml cytrynówki w celu wzniesienia toastu za wspólną piątkę do KGP), dopakowany bus do Bielska i tyle. Co tu więcej się rozpisywać.
Komplet zdjęć tutaj.
P.S. Przy okazji tego wypadu przekroczyliśmy magiczną granicę 500 km butem w tym roku
