Planowałem dzień wcześniej wyjechać o 4:30, żeby jeszcze za Tychami na jakiś wschód słońca się załapać. Problem w tym, że trochę się zasiedziałem dzień wcześniej i 2:00 w nocy w sobotę, wiedziałem już, że za 2,5 godziny to na pewno nie wstanę. Nastawiłem więc budzik na 8:00, o 9:00 planowałem wyjechać. O 10:00 jadłem jeszcze w fotelu wygodnie śniadanie i o 10:30 udało się. Tak więc tylko jakieś 6 godzin opóźnienia. A miał być spokojny turystyczny dzień bez żadnego pośpiechu, ale w sumie i tak tak było, bo ta 10:30 to jeszcze wcale nie tak późno.
Po 50 minutach dojeżdżam do miejscowości Góra koło Brzeszcz, tam są takie fajne dwa stawki, w sumie trzy, ale trzeciego nie widać... Tam sobie zrobiłem pierwszą przerwę.
Góry już za stawkami było widać:
W sumie już z Tychów było widać, ale stąd o wiele wyraźniej.
Przejeżdżam Brzeszcze, potem jakieś wioski i wjeżdżam do Wilamowic. Gdzie z oddali już widać centrum z rzucającą się najbardziej w oczy wieżą kościoła z górami w tle...
Po chwili wjeżdżam do centrum, a właściwie na rynek. Na wikipedii piszę coś o zabytkowej drewnianej zabudowie, ale nie stwierdziłem za bardzo takiej. Jeden sypiący się dom i drugi trochę ładniejszy, ale przerobiony na centrum ubezpieczeń i zakład pogrzebowy. Bardzo kompleksowa obsługa klienta.
Tutaj też skończyła mi się pierwsza butelka wody i kupiłem drugą.
Kawałek dalej kościół widoczny wcześniej z oddali:
I kawałek dalej cmentarz z charakterystycznym nagrobkiem i górami w tle...
A za cmentarzem już bardzo blisko widać góry w pełnej okazałości.
No ale czas jechać dalej, bo trzeba do nich dojechać. Już leci to bardzo szybko, bo cały czas widać cel i bardzo szybko się zbliża...
Tak, że po niecałych dwóch godzinach jazdy jestem już w Porąbce.
Gdzie też najbardziej charakterystyczną budowlą z oddali jest kościół.
Ale zwykłe domki na tle gór też nie wyglądają najgorzej.
W zasadzie nie wiem po co, ale przejechałem przez most i wjechałem do tej Porąbki tak z ciekawości, w sumie nic tam nie było, ale idealne miejsce na popas, tam też coś w końcu zjadłem.
Potem z powrotem przez mostek...
I w stronę Międzybrodzia Bialskiego. Po drodze jeszcze mijam zaporę.
A za chwilę jestem już w Międzybrodziu Żywieckim. Było to po 2 godzinach i 10 minutach spokojnej jazdy. Tzn. samej jazdy bez żadnych przerw, bo jechałem o wiele dłużej, robiąc zdjęcia i przerwę na jedzenie. Tam posiedziałem nad brzegiem Jeziora Międzybrodzkiego i podziwiałem tłumy plażowiczów pod zboczami Żaru. Normalnie klimat jak w jakiejś Chorwacji.
Dojechałem do pierwszych widoków...
Potem trochę jechałem, trochę szedłem... różnie bywało...
Ale w końcu dotarłem...
W tym miejscu stwierdziłem, że ten Żar jakby za nisko, więc od razu zacząłem szukać jakiegoś pagórka wyżej i znalazłem. Chociaż nie byłem pewien, czy docisnę tam ten obładowany rower i jeszcze plecak na plecach. Ale poszło mi to bez żadnego problemu i zaraz byłem na Kiczerze. Chociaż ludzie tam idący dziwnie patrzyli na mnie i się nawet dziwili, bo oni tam samochodem podjechali i ledwo tam wejść umieli na lekko. Inni zaś byli chyba zaciekawieni tym rowerem, bo to nie żaden góral, a tak typowa szosówka, chociaż trochę przerobiona na taki rower trekkingowy, ale i tak dziwnie to wyglądało.
Stamtąd widoki na przyszłość były takie sobie... Dużo widać nie było, ale może w przyszłości będzie lepiej.
Już w trakcie podejścia skończyła mi się kolejna butelka wody, ale może też dlatego tak piłem, bo wiedziałem, że mam jeszcze jedną.
Tutaj widoki dobre też tylko na tą bliską przyszłość, a co dalej nie wiadomo...
Ludzi na szczycie chyba nie tak dużo, ale nie wiem ile jest tu normalnie. Wydaje mi się, że w południe pewnie dużo więcej, a teraz o 17:00 jak dla mnie w sam raz. W w miarę spokoju posiedziałem z pół godzinki, zjadłem coś, bo to dopiero drugi raz dzisiaj, dopiłem prawie do końca drugą, a w sumie już czwartą tego dnia butelkę wody i udałem się na dół.
Zjazd był bardzo szybki i niesamowicie przyjemny.
Na dole jak idzie się domyślić musiałem dokupić znów wodę, ale ta mi już starczyła do samych Tychów.
Nawet już aparatu nie chowałem do plecaka, tylko jechałem normalnie z aparatem na szyi, bo mi się przypomniało, że kiedyś Robert J zachwalał tą metodę i faktycznie pomaga, dużo krócej przerwy trwają.
Między Kobiernicami a Wilamowicami, jeszcze jakieś widoki, góry szybko zaczynają się oddalać, a słonce szybko zmierza ku końcowi na ten dzień...
Tak, że przed Wilamowicami było już prawie za drzewami i zachodu jako takiego nie zobaczyłem wcale, bo byłem w tym czasie już w Brzeszczach. Ale przed nimi jeszcze ostatnie spojrzenia na góry...
Tak, że to Tychów dojeżdżam jak już jest prawie ciemno, ale jeszcze nie całkiem...
Robię ostatnią przerwę, wypijam ostatnią wodę i robię ostatnie zdjęcie...
I już za niecałe 15 minut jestem w domu.
W sumie wyszło niecałe 130 km i nawet ta późna godzina wyjścia w zupełności wystarczyła na spokojny rekreacyjny i turystyczny dzień. 

