Dnia pierwszego debiut na Mogielicy. Niełatwo tam ogarnąć jakąś rozsądną pętelkę, ale coś do łba przyszło. Auto zostawiam na Przełęczy Rydza-Śmigłego, lecę kwadrans asfaltem do Słopnic i wbijam na żółty szlak w stronę Mogielicy. Sam szlak w całości wiedzie przez las, więc widoków nie ma absolutnie żadnych, może raptem ze dwa prześwity.. Dość daje po kopytach podejście, zwłaszcza rekonwalescentowi. A tak w ogóle to ów żółty szlak jest zamknięty w połowie ze względu na zrywkę drewna. Zamknięty być powinien, ale ze względu na ilość much. Nie byłem w stanie się zatrzymać na minutę, bo w każdy otwór wlatywały.. Lazłem ile sił w nogach, podpierając się jednym kijem, a drugim omiatałem okolicę, żeby france dały spokój.. Finalnie pod Mogielicą byłem w połowie planowanego czasu. Dzięki temu mogłem pomykać trochę fotek z wieży i pogadać z jedyną spotkaną owego dnia turystką. Także na samym szczycie chyba ze 40 minut zeszło.
Na dół lazłem szlakiem zielonym z powrotem na Przełęcz Rydza-Śmigłego. Tutaj prześwitów więcej, jakaś polanka się trafiła..
Ogólnie wycieczka świetna na rozruch. Co prawda widoczność z Mogielicy co najwyżej średnia, ale i tak co nieco było widać. Potencjał widokowy tam wielki i na pewno wrócę niebawem. Poniżej fotopstryków garść.
Dnia drugiego wymyśliłem Babią. Żeby trochę kulasa dociążyć, wymyśliłem, że rozgrzewka będzie na Górnym Płaju, dociążenie na Perci Akademików, a rozbiegam przez Sokolicę. W drodze na Krowiarki miałem nadzieję, że utrzyma się widoczność, bo parę razy Tatry się pokazały w pełnej krasie. Początki też zachęcające, lampa jak ta lala. Ale jak można się było spodziewać w połowie Perci zaatakował wiatr i chmury, a na samej Babiej ledwo telefon w rękach utrzymywałem. Pizgało po zbóju, a cała tatrzańska strona już była w gęstych chmurach. Ale nie ma tego złego - trochę człowiek świata zobaczył, kultury liznął. Na Babiej oczywiście tłum, wycieczek szkolnych czar. Nawet para bosonogich hipisów się trafiła
PS. Trzeba było dobić do trzydziestki, żeby pójść pierwszy raz samemu w góry
