Zatem w piątek, gdy okazało się, że prognoza pogody nie kłamała obiecując słońce, ruszyliśmy w bój
Najtrudniejszy był ten pierwszy krok: przebić się zakopianką do Nowego Targu . Gdy najgorsze było już za nami, upchnęliśmy samochód pod jakimś wyciągiem , który dopiero był naśnieżany , i w towarzystwie mniej lub bardziej usaneczkowanych rodzinek z dziećmi różnego wzrostu, poczłapaliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Koliby na Łapsowej Polanie. Co prawda początkowo plan był bardziej ambitny, ale ponieważ nasza psica wykazywała rankiem dziwne objawy ( co chwila kładła się na chodniku i nie chciała iść dalej), postanowiliśmy zrobić sobie tylko spacerek i w razie czego wracać szybko do auta. Ale na szczęście okazało się to tylko chyba lenistwem lub niechęcią do dreptania chodnikowego, bo na widok pól, lasu i gór zwierzę wróciło do swej standardowej formy, czyli podskoków i radosnych swawoli
Mianowicie : wcześniej wspomniana rodzinkowa grupa oblukała nas dokładnie, a starszyzna wyjaśniała dzieciom, co to za dziwne łańcuchy mamy na butach , i dlaczego my idziemy, a oni mają problem
Z dumnie uniesionymi zatem głowami poszliśmy dalej , by po niedługiej chwili zachłysnąć się widokami z polany. No po prostu cud miód i słów brak
Przy schronisku całkiem sporo ludzisków, i kilka psiaków. Jak kto miał na czym usiąść, to i plażing uprawiał. My weszliśmy do środka, a tam…. ciemność
Zasiedliśmy przy długim stole, psica zaległa pod stołem , zakupiliśmy dla siebie żurek i tu zdziwienie : nasz kujawski żurek jest kompletnie inny! Żur śląski również różni się smakiem od tego, który nam zaserwowano. Po raz pierwszy poczułam wiórki kiszonej kapusty w żurku. Cóż, co kraj to obyczaj, być może małopolska wersja jest właśnie taka ... W każdym razie w temacie żurku pozostaję lokalną patriotką : najlepszy jest kujawski
Posiliwszy się zupką, a w następnej kolejności rogalikami domowej roboty ( albowiem zostaliśmy poczęstowani tymi smakołykami przez nieletnich fanów naszej psiny, którzy przysiedli obok) , zwolniliśmy miejsce dla innych głodomorów przybyłych do koliby.
Jeszcze przywitać się turystką owieczką, która to stoi sobie wraz ze swym wilkiem cichutko tuz obok.
I wędrujemy dalej niebieskim szlakiem pod górkę, jeszcze śnieżną ścieżką, ale zawczasu pamiętając o raczkach. Tym razem obyło się bez dziwnych wygibasów, bo dokonaliśmy tej koniecznej czynności zanim pojawił się lód
Sobotę przeznaczyliśmy na włóczęgę samochodową. Wiało okropniście, to co my będziemy się pieszo przemęczać
Zaparkowaliśmy przy strażakach w miejscowości Bukowina-Osiedle i poszliśmy polną drogą pod górkę. Tu nasz zwierz mógł się w końcu wybiegać. Wokół pola i pola i pola i pusto. Psie szczęście jest bardzo widowiskowe
Długa ta wycieczka nie była, ale wymroziło i przewiało nas okrutnie. A że na obiad za wcześnie , to umyśliłam sobie kawę i ciasteczko w jakimś ciepłym lokum. Zatem pokonując wąskie i kręte drogi i drożyny (oczywiście nie najkrótszą i najszerszą możliwą drogą, wszak to ja jestem pilotem, a małżonek mój jedynie wykonawcą pilota poleceń
Kościoły w Orawce i Podwilku obejrzeliśmy sobie z zewnątrz, i generalnie nasycaliśmy oczęta po raz pierwszy w życiu orawską okolicą.
Lokalne radio dawało nadzieję na bezwietrzną niedzielę. A Luboń Wielki czeka na mnie od... zawsze
Niedzielny poranek faktycznie powitał ciszą za oknem. Po wyjściu na balkon też głowy nie urwało
Czyli plan Perci Borkowskiego realizujemy. Ruszyliśmy polną drogą pomiędzy łąkami przy najbliższym płocie założywszy raczki. Ekwipunek to był obowiązkowy.
Słońce grzało na potęgę, więc zanim weszliśmy w las, ja już zdążyłam zmienić czapkę na chustę , a kurtkę zastąpić polarem
Mniej więcej po godzinie marszu , zerknąwszy na mapę, doszłam do wniosku, ze podejrzanie szybko się przemieszczamy... Oczywiście nie przyszło mi do głowy, że to mógł być łatwiejszy odcinek szlaku, i to , co przed nami, dopiero da nam w kość
I już za chwilę przed naszymi oczami ukazało się gołoborze w całej swej pięknej krasie, przyprószone jedynie lekko śniegiem. I dopiero tam spotkaliśmy pierwszych turystów tego dnia. Każdy sobie radził po swojemu
Dłuższa kontemplacja przy herbatce z pigwą zakończyła się , pora ruszać dalej. Ja myślałam, ze najtrudniejszy odcinek mamy już za sobą. Ale ciut się pomyliłam. Skończyły się głazy, a zaczęła się pionowa ścieżka. Psiak z napędem na 4 łapy, to miał łatwiej. My wspomagaliśmy się kijkami , a i tak zsuwaliśmy się co chwila. Dobrze, że sporo drzew, było na czym się zatrzymać
Odcinek ten nie jest jakoś strasznie długi, aczkolwiek długo się idzie
A zaraz potem jest już gwar i szum i tłumek. Dołącza bowiem czerwony szlak prowadzący z Glisnego, i wraz z naszym żółtym prowadzi do nieodległego szczytu. A tam jest stacja meteorologiczna. I schronisko. I tarasik widokowy. I wieje jak diabli! Kilka fotek zrobionych na szczycie być musi, choćby po to, by wysłać mms-y i powkurzać znajomych
Ale ponieważ do schroniska nie można wejść z piesełem, a wiejący wciąż wiatr nie zachęcał do pikniku na polanie, w poszukiwania zacisznego miejsca dotarliśmy do lasu. No to już tam zostaliśmy
Początkowo szlak niebieski idzie wraz z zielonym szeroką drogą, mijamy całe mnóstwo ludzi podchodzących pod górę, wyglądających na rozgrzanych, z rozpiętymi kurtkami
Po niedługim czasie szlaki się rozchodzą. My złazimy niebieskim, coraz mniej komfortowym. Na widok oblodzonych kamieni nie czekamy : zakładamy raczki
Pojedyncze ślizgawki za chwilę zamieniają się w szeroką lodową drogę. Biedna Rawka , pomimo pazurków na 4 łapkach, ledwo sobie radziła. A w zasadzie na lodzie nie radziła sobie wcale, wdrapywała się na „pobocze” ścieżki i przeciskała się w krzakach.
Zdecydowanie drogi w dół nie umiem pokonywać szybko. Jestem z gatunku tych, co to szybciej wejdą niż zejdą
Posiliwszy ciało (umysł był posilony już wcześniej;) ) przemieściliśmy się dalej w dół, by po niedługim czasie zdjąć raczki i zacząć tonąć w błocie
I tak tez uczyniliśmy. Po czym zagadaliśmy się z gospodarzem i już nigdzie nie poszliśmy
Nastał poniedziałek: nasz ostatni dzień tutaj. Efektem poprzedniego wieczoru była chęć zobaczenia przełomu rzeki Białki w okolicy Nowej Białej. Ale to może najpierw skoczymy do Niedzicy? Albo wejdziemy na Grandeusa, albo na Żar, a najlepiej na jedno i drugie
Minąwszy jakieś zabudowania weszliśmy w las, by początkowo łagodnie, a potem coraz bardziej stromo, wspinać się na ów Żar. Znów zaginął w akcji bieżnik z butów
Nie doszło do rzutu monetą, bo takowej nie miałam, zostałam jednak przy zaplanowanym żółtym. Potem sobie w brodę plułam, bo przy wejściu do wsi chyba wszystkie psy na nas czekały, a mój zwierz, pomimo tego, że jest bardzo towarzyski, to jednak tak głośnego powitania radośnie nie przyjął...
Wsiadałam do samochodu i pierwsze krople gradośniegu zaczęły spadać na ziemię... Jeszcze jakiś obiad w przydrożnej knajpce i... wchodząc do pokoju przypomniał mi się przełom Białki... Taaa, będzie na kolejny raz
I to koniec pierwszego, przypadkowego, tegorocznego urlopu. Kolejny wyjazd planowany jest na marzec. Oby do wiosny zatem

