Po prawie trzech miesiącach czas powrócić na szlak.
Choć się tak cholernie nie chce...niedaleko domu stoję z kawą w aucie i oglądam mapę. Kilkanaście minut przesuwania palcem po ekranie i mało co a bym zawinął do domu.
Startuje w Brennej Bukowej. Mijam dwa płatne i puste parkingi. Kolorów jeszcze trochę jest.

Im wyżej, tym kolorów więcej. Chęci na tyle, że idę do przodu.

Na Przełęczy Karkoszczonka łapę oddech. Zadyszałem się.

Chata Wuja Toma zamknięta. Nie będzie piwa ani fryt. Otwarte tylko w weekend - jest piątek.

Trzy Kopce w pomarańczach:

Brenna:

Tam będę:

Zaczynam się cieszyć, że w końcu się z kanapy ruszyłem.

Pierwsze widoki na Skrzyczne:

Pierwsze bez gałęzi.
Podejście pod Hyrce pamiętałem jako wykańczające, z początku dziwię się, że idzie mi dobrze. Z każdym krokiem i metrem do góry zaczyna być upierdliwe - kiedy się w końcu skończy?
W końcu jest - nieczynny wyciąg. Tu 9 lat temu spotkaliśmy panią Elę - ciekawe czy dalej wędruje po górskich szlakach. Oby.

Małe Skrzyczne jak Szrenica:

Oba Skrzyczne:

Bar na Kotarzu zamknięty. Piwa ani fryt nie będzie. Wieje za to sakramencko. Na ławkach siedzi wycieczka. Wbijam do wiaty i gotuję wodę na kubek. Wpierw jednak ubieram kufajkę.

Bar opustoszał.

Bo wycieczka przeniosła się pod drzewo.


Póki drzewo jest oblegane rozglądam się.


Potem robię zdjęcie samotnemu już drzewu - zawiewa wiatr, liście tańczą - mam szczęście, że aparat mam przy oku. Naciskam migawkę.

Podchodzą dwie panie z Cieszyna. Wywiązuje się rozmowa. Pokazuje im Jeseniki - to 125km.


Prawie jak canonowskie UWA

Autoportret/selfie

Hala

Czantoria i Groń.

Ruszam skrótem ku autu - bo wieje tak, że mi zimno i nie czekam na zachód. Zresztą słusznie - będzie kijowy.

Tam dziś szedłem:

Pierzyna:

Wychodzę na stok i

i zaczynam podziwiać co słońce robi z okolicą








Czad.
Schodzę.

Koniec wycieczki, słońce się schowa zaraz za grzbietem. Koniec spektaklu.

Figa z makiem.


Koniec.

Dobrze, że dosłownie się zmusiłem do wyjazdu.